Rano, jakoś po 12 wygrzebujemy się z kwatery. Ruda znalazła lepszą kimę, trochę taniej i wygodniej. Idziemy! Poznajemy panią Stefanię.. która wydaje się być dość upierdliwa:D Tak też jest. Gada za trzech, o wszystkim i niczym. No cóż.. ponoć ja też tak mam. Jednak mam nadzieję,że aż tak nie drażnię ludzi... Zostawiamy bagaże i idziemy na miasto. Planu zwiedzania nie ustalamy raczej, będzie jak będzie. Grunt,żebyśmy coś zjedli, a potem niech się dzieje wola nieba.. Po wielu godzinach trafiamy pod cmentarz Cmentarz Orląt Lwowskich.. Mamy cały dzień przed sobą, to co, piwko! Godziny mijają w końcu nasza przewodniczka, tłumaczka i negocjatorka pyta się o godzinę. Patrzę na zegarek w telefonie.
Sprawdzam godzinę z uśmiechem na twarzy. Patrzę jest 16:59 [w myślach, mówię: Nooo, 17. Po chwili... + godzina] Właśnie wybiła 18,a do której można zwiedzać cmentarz? Takk.. do 18. No trudno.. A może przez płot? Wodzu z Kubą poszli sprawdzić cmentarz, nie ma ich 30 minut lekko. W końcu się zjawiają.
-Ejjj, idziemy tam! Jest tam zajebiście
-Dobra, zbieramy się i idziemy..
Po paru minutach wchodzimy przez płot, robimy parę kroków, a naszym oczom objawia się las... naszym oczom objawia się las-krzyży.. i dwóch policjantów krzyczących
-nie wolno, kara, mandat, dokumenty
-ale my..
-pasport! pasport
-ale...
Żal dupę ściska gdy się pomyśli,że na każdym kroku czai się milicja żyjąca tylko na łapówkach.. i jak tu zwiedzić Lwów?
Sądzę,że dzięki dobroci kolesia sprzedającego bilety udaje nam się obejść łapczywych milicjantów i mamy 15min. żeby znaleźć grób Konopnickiej po czym jak najszybciej opuścić cmentarz. Wracamy do kwatery, szybki prysznic i idziemy zwiedzać miasto nocą i w poszukiwaniu klubu na naszą kieszeń ;)